bacówka stała na polanie
pośród lasu świerkowego
opuszczona samotna
ale ogień w środku na dolnym palenisku
rzucał czerwone zygzaki po ścianach
malował ogorzałe zarośnięte twarze
Kasia z Izą nuciły cichutko pieśń Hubala
Magda płakała Robert siedział przy radiostacji
cicho śpiewała Kasia
nie to nie tak
w ciągu miesiąca zginęło czternastu ludzi
z naszej grupy młodzi
rodziła się miłość i przyjaźń
zgrabiałymi rękami próbowałem czesać zmierzwione
od wielu dni niemyte włosy Magdy
leczyć stopy skrwawione pełne pęcherzy
gdzieś w oddali płonęły wsie
słychać serie karabinów maszynowych
a w lesie kukały kukułki dzięcioły pracowały niezmordowane
zaczynało się lato pola zarastały trawą
czy była to miłość bez dotyku rozmowy przytulenia
spaliśmy koło siebie snem czujnym nerwowym
zamiast piersi przygarniałem stal pistoletu